Jezus udał się na Górę Oliwną, ale o brzasku zjawił się znów w świątyni. Wszystek lud schodził się do Niego, a On, usiadłszy, nauczał.
Wówczas uczeni w Piśmie i faryzeusze przyprowadzili do Niego kobietę, którą pochwycono na cudzołóstwie, a postawiwszy ją na środku, powiedzieli do Niego: «Nauczycielu, kobietę tę dopiero pochwycono na cudzołóstwie. W Prawie Mojżesz nakazał nam takie kamienować. A Ty co mówisz?». Mówili to wystawiając Go na próbę, aby mieli o co Go oskarżyć.
Lecz Jezus, nachyliwszy się, pisał palcem po ziemi. A kiedy w dalszym ciągu Go pytali, podniósł się i rzekł do nich: «Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci na nią kamień». I powtórnie nachyliwszy się, pisał na ziemi. Kiedy to usłyszeli, wszyscy jeden po drugim zaczęli odchodzić, poczynając od starszych. Pozostał tylko Jezus i kobieta, stojąca na środku.
Wówczas Jezus, podniósłszy się, rzekł do niej: «Niewiasto, gdzież oni są? Nikt cię nie potępił?». A ona odrzekła: «Nikt, Panie!». Rzekł do niej Jezus: «I Ja ciebie nie potępiam. — Idź, a od tej chwili już nie grzesz».
J 8,1-11
Człowiek nieustannie szuka szczęścia, miłości. Bez tego życie wydaje się bezsensowne. To pragnienie szczęścia jest tak mocne, że człowiek częstokroć gotów jest zaryzykować własnym życiem by je osiągnąć. Ryzykuje nawet swoje życie wieczne aby tylko doświadczyć miłości. Problemem jest, że tego szczęścia, tej miłości często szukamy źle i w niewłaściwych miejscach. To „zasługa” grzechu pierworodnego, przez który utraciliśmy właściwą „orientację”.
Jak się odnaleźć w tym zagubieniu, co zrobić żeby odzyskać tę właściwą „orientację”, jak odnaleźć właściwą drogę do szczęścia? Można powiedzieć, że to właśnie „Szczęście” szuka drogi do nas. „Szczęście”, któremu na imię Jezus, Emmanuel, Bóg z nami. Kobieta z dzisiejszej Ewangelii też została odnaleziona przez „Szczęście”, przez „Miłość”. Została odnaleziona w sposób, który jest właściwy Bogu: kiedy już stała na krawędzi życia i śmierci, nie mając już żadnej nadziei. Wtedy zostaje tylko Bóg.
Jest w człowieku wiele ran, sińców od tego co miało być szczęściem, a nie było; od tego co miało być miłością, a nią nie było. Ile razy wydarzenia naszego życia doprowadzają nas na skraj przepaści? Ile razy zapada na nas wyrok śmierci, tak że nie mamy już żadnej nadziei? Ale wtedy, gdzieś na dnie serca wyrywa się okrzyk: „Boże ratuj” – bo zostajesz tylko Ty. I to jest droga, którą „Szczęście” i „Miłość” przychodzi do nas. Bo Bóg nie posłał do nas swego Syna by nas potępił, ale żeby nas zbawił, żeby człowiek miał szansę na prawdziwe „Szczęście” i na prawdziwą „Miłość”.